czwartek, 6 grudnia 2012

M jak MONA. Naprawdę fajna literka!

To będzie krótka historia o tym, jak można zwariować na punkcie jednej piosenki, później całej płyty, wreszcie zespołu, po to, by mieć świra z powodu każdej informacji dotyczącej właśnie MONY.
W poprzednich postach było bardzo patriotycznie. Tym razem spotkanie z Ameryką, Nashville. To już wiele mówi. Gdzie teraz się udajemy....? Tak, do początku :)

A początek wiąże się z rokiem 2011. Z wiosną. To taki miły, muzyczny powiew, zapoznanie się, taki spacer w dźwiękach. Pewnego poniedziałkowego wieczoru (wtedy, kiedy to już poniedziałki wzięły górę nad wtorkami) w okolicach godziny 22:47 - pamiętam jak dziś - z głośników wybrzmiewa piosenka, która zabija. Koniec! Nie, byłoby za łatwo. Siedziałam wgięta w fotel, z maślanym wzrokiem, zasłuchana, nie wiedząc nic o kapeli. Znałam tylko tytuł więc zaraz jak tylko skończył się program w radiu rozpaczliwie szukałam pomocy w internecie. Nic, nie ma...jak to, przecież wpisuję 'Alibis', o co chodzi? Szczątki informacji, owszem, są, ale piosenki do odsłuchu nie ma. Smutek. Rozpacz. Tęsknota! No dobrze, trzeba będzie poczekać, może kiedyś jeszcze ją usłyszę. Może i kiedyś należałoby wykreślić, bo ten kawałek sprawił wiele zamieszania w niejednej głowie, a co za tym idzie można go było usłyszeć systematycznie we wspomniane poniedziałki, prawie o tej samej porze :)
Zaznajomiona z piosenką-zabójcą oraz dwoma innymi, znanymi z anteny kawałkami zbieram się w sobie i mam na tyle odwagi i determinacji, by wysłać smsa i powalczyć o debiutancką płytę zespołu, która oczywiście rozchodzi się jak buty z obuwniczego :) Jest, udało się! Moja pierwsza wygrana płyta! Kiedy mam ją fizycznie w rękach, czuję jak przechodzi na mnie kawałek historii muzyki. Włączam...heh, któż normalny zaczyna słuchać od ostatniej piosenki, która w dodatku jest bonusem? Na pewno ja :) Płyta dołącza do zbioru płyt, które należy słuchać w całości. Wróć, ona rozpoczyna ten zbiór!
Lato mija sobie w rytmie 'L.i.f.e.g.o.e.s.o.n' oraz 'Shooting The Moon'. Przychodzi jesień. W skrzynce mailowej znajduje wiadomość, że Mona odwiedzi Polskę. Jak zwykle w Warszawie. Wtedy jeszcze nie rozumiem dlaczego więc mną miota. Tak samo jak nie rozumiem, że można wsiąść w pociąg jednego dnia, pojechać do stolicy, zaliczyć zapewne rewelacyjny koncert i wrócić późną nocą. To takie odległe. Ale dobre dusze, które były na koncercie zdają relacje, pokazują zdjęcia, filmiki. Pada co jakiś czas pytanie: co, nie zagrali 'Alibis', jak mogli??? Jest mi lepiej...powiedzmy.

2012 rok przychodzi nagle. Rozkręca się wiosną, obfituje w dobrą muzykę, równie zaraźliwą. W maju pada na mnie cień nadziei, że Mona znów przybędzie na koncert do Polski! Parę dni później po cieniu nie ma śladu, jest informacja: Rock In Wrocław, 7 lipca - Mona. Yeaaaah! Myślę sobie, jak nie Warszawa to Wrocław, nieważne, trzeba tam być. Tak też się staje, dzięki uprzejmości jednej kochanej istoty koncertowej, która mnie tam zabrała, bez castingu :)) Wdzięczna będę do końca mych dni. We Wrocławiu spotykamy znajomych MONAmaniaków, choć wszyscy wokół Stadionu, miejsca, gdzie odbywał się koncert, chodzą w koszulkach Queen, hmm. Ok, główną gwiazdą może i był Queen z Adamem Lambertem. Zaczynają się koncerty. Rozgrzewają nas Power Of Trinity i IRA. Ludzie wokół nawet coś tam skaczą. Startuje Mona. My szalejemy. Ludzie obok przyklejeni obuwiem do podłoża, cóż. Koncert jest spełnieniem muzycznych marzeń, nie ma narzekania, że jest za gorąco, że pada deszcz. Jest zachwyt! Każdym dźwiękiem, każdym słowem wypowiedzianym i wyśpiewanym przez Nicka Browna. Chłopaki z zespołu także sprawiają wrażenie zadowolonych i dobrze bawiących się na scenie. Razem ze znajomymi wyśpiewujemy a nawet wykrzykujemy słowa piosenek, co spotyka się z dość dużym zdziwieniem i dziwnym wzrokiem osób obok, przed i za nami. Trudno, my ich znamy, wy nie! Nastaje historyczna chwila... Tak, tak... Jest nam dane usłyszeć Alibis, nareszcie, to się dzieje naprawdę. Za to też będziemy wdzięczni na wieki! I zespołowi i okołozespołowym ;) Kończy się koncert. Przed nami Queen, ale o tym innym razem. Wychodzimy ze stadionu w kierunku autobusu, wszyscy z jedną piosenką w głowie. I ta dobijająca świadomość, że już po wszystkim a zarazem emocje, które napędziły na długi czas...

Kraków wraca nocnym pociągiem do Krakowa, oczywiście w natychmiastowym trybie gotowości na kolejny koncert, choćby z rana. STOP! a nogi to kto zregeneruje, a bolące ramiona, a zdarte gardło? Nie tak szybko, cierpliwości. Pociąg pędzi, powieki opadają, można zasnąć w spokoju i być pewnym, że na następnym koncercie także usłyszymy Alibis.
Panowie z Mony ciężko zaś pracują nad drugim albumem, ku uciesze wielu z nas. Nie mogę się wprost doczekać. Czekam bardziej niż na Mikołaja!








4 komentarze:

  1. witam w blogowej krainie :)
    na razie coś tutaj cichutko, ale wiem, że będzie lepiej :)
    Mona - u mnie wszystko zaczęło się od "Listen to Your Love". To już było ponad dwa lata temu! Ale ten czas leci.
    Nie miałem okazji widzieć na żywo, więc pojawia się u mnie mały element zazdrości ;)

    OdpowiedzUsuń
  2. Blogowa kraina wciągą :) Na pewno nie będzie tak profesjonalnie jak u Ciebie, podziwiam! I przypomniało mi się od razu To Kill A King - siła skojarzeń :)
    A co do koncertu to wszystko, mam nadzieję przed nami!

    OdpowiedzUsuń
  3. po takim tekście to już się wstydzę coś napisać :)

    OdpowiedzUsuń
  4. A tak bym poczytała coś! Nawet o tańczeniu ;)

    OdpowiedzUsuń