piątek, 30 listopada 2012

Pierwsze koty za płoty - L.Stadt!

Jeśli zaczynać swoją muzyczną, blogerską przygodę to na wysokim poziomie. Tak też będzie, bo zespół o którym piszę wielkim jest i wielkim będzie. Będzie, bo w Polsce dopiero rośnie liczba osób, które potrafią docenić ich talent muzyczny i inność - pozytywną! L.Stadt. Pochodzą z Łodzi, co mocno podkreślili w nazwie swego zespołu. Są najnormalniej w świecie uzdolnieni jak diabli! Ale jakoś to się musiało zacząć...
Gdyby nie pewien Pan ze skrzydłami z radia to pewnie jeszcze długo o chłopakach bym nie wiedziała. Pewnego zimowego, wtorkowego wieczoru 2011 roku jak co wieczór włączyłam ulubioną radiostację, w której często goszczą zespoły i prezentują swe utwory na żywo. L.Stadt - nic mi to nie mówi! Grają pierwszy utwór - wow fajne! Po chwili drugi - o kurczę, rewela! W międzyczasie rozmowy, z których można wyczuć, że ktoś ma smak muzyczny a do tego bardzo przyjemny głos ;) Pierwsza zajawka - "Londyn", piosenka, za którą chyba zespół nie przepada a jest ich znakiem rozpoznawczym. Ledwo kończy się występ w radiu a u mnie zaczyna się przeszukiwanie internetu. Skąd oni są, czy mają więcej piosenek, koncertują w Polsce czy tylko za granicą? Znajduję piosenki, informacji o koncercie niestety nie.

Mija lato, przychodzi jesień - idealna pora na ciągłe bycie w sieci, na wszelakich portalach społecznościowych - gdzieś w gąszczu reklam pojawia się informacja: Kraków, Lizard King - L.Stadt! Yeeaah - muszę tam być. Dzwonię do przyjaciółki - idziemy na koncert, L.Stadt, nie znasz ich ale pokochasz - jako support Cinemon. Krótka i szybka odpowiedź: OK!
Wchodzimy do klubu, bilety za kilka złotych - dosłownie. Miły pan przy wejściu proponuje mi kupno płyty. Serdecznie mu dziękuję, mówiąc, że najpierw muszę posłuchać. Pan swoją miną daje mi sygnał: 'jak uważasz' i dodaje: to taki zespół, którego płytę można kupić w ciemno! Heh...teraz to wiem ;) Spokojnie siadamy, sączymy piwo, zaczyna grać Cinemon a obok....siadają znajomo wyglądający panowie w liczbie: 4! To L.Stadt? Nie..tak?! Chyba tak...nie - zamówili herbatę - to nie mogą być oni :) Po 3 minutach węszenia już wiem, że to jednak oni. Robi się bardzo ciekawie. Cinemon nie może ruszyć publiczności, w tym także nas, ale starają się bardzo. Kończą grać, panowie ze stolika obok już zniknęli - to znak, że zaraz wejdzie L.Stadt. Zaczynają grać...ludzi siedzących, w tym nas :), jest nawet sporo a przed samą sceną pojawiają się nieśmiało kołyszące niczym źdźbła wysokich traw dziewczyny. Odważne - myślę sobie - pewnie znają się z zespołem! Zachwyt przychodzi do nas z każdą kolejną piosenką! Co za głos, jakie bębny - idealna całość i ten styl z lekka country, podoba mi się! Panowie w przerwach między piosenkami nawiązują kontakt z nami, zapraszają pod scenę by potańczyć. Skoro zapraszają to grzech nie skorzystać, prawda? Ruszamy pod scenę i się ruszamy :) Szok następuję wraz z ogłoszeniem, że to już niestety ostatnia piosenka! No tak, było ruszyć wcześniej swe ciało! Ale doznania muzyczne piękne! Wychodzimy z klubu z samymi dobrymi myślami i odczuciami. Dźwięki "Macca", "Ciggies", "Fashion Freak" wciąż są w naszych uszach i....chyba powoli zbliżają się ku sercu. Świetny koncert, oby szybko wrócili!

Emocje po koncercie opadają po tygodniu ;), ulubiona radiostacja jednak nie pozwala zapomnieć o L.Stadt, grając to "Londyn", to "Death of a surfer girl". Mija zima a tymczasem, wczesną wiosną zespół zapowiada koncert w Krakowie. Tym razem pada na Alchemię, klimatyczna sala, zakręceni ludzie - Kraków żyje swoim życiem, wiadomo - Kazimierz! Tym razem na koncert zabieram moją muzyczną siostrę, Magdę! W drodze do Alchemii dowiaduję się, że Magda na Kazimierzu często się gubi...Hmm, myślę, to tak jak ja - i to jeszcze jeden sygnał, że nadajemy na tych samych falach - często w czwartki ;) Siadamy w Alchemii, jest jeszcze trochę czasu na piwo, pierwsze. W międzyczasie zwiedzamy klub, nagle w drzwiach ukazuje nam się postać Łukasza Lacha - wokalisty L.Stadt, wyraźnie kogoś szukającego, jednak nie nas! Haha! Schodzimy w dół, powoli rozkręca się koncert. Ludzi zdecydowanie więcej niż tamtym, jesiennym razem. Bardziej ożywieni, zapewne w większym stopniu zaznajomieni z muzyką. Emocje są takie same, ten sam powalający wokal, perkusja i gitary! Jest moc i ta radocha, że tak wiele osób nie wie o tak dobrym zespole a my wiemy! Duma. Z Polski, bardziej doceniani w Ameryce, to oni - na wyciągnięcie ręki, ach :) To co dobre się kończy. Nie ma rady - trzeba czekać na następny koncert. No to sobie poczekamy :) W lipcu mam przyjemność posłuchać ich na Openerze, niestety tylko dzięki Internetowi, tak samo z resztą jak koncertu z Warszawy w plenerze. We wrześniu dociera info, że Panowie szukują EPkę, coverową, radość jest wielka! Jestem spragniona dźwięków. Mamy listopad. EPka pt.: "You Gotta Move" ukaże się ponoć w styczniu ale już znane są światu dwa kawałki: "UFO" - które silnie wtargnęło bez pytania oraz cudownie jesienne "Come Away Melinda", którym jeśli pozwolicie, podzielę się z Wami. Warto! Brawa L.Stadt!