środa, 11 listopada 2015

Król w mieście królów - Foo Fighters w Krakowie.

Przed czytaniem należy skonsultować się z odtwarzaczem muzyki i włączyć Everlong grupy Foo Fighters...

Jesteś w Krakowie. Mijasz setki pozornie zagubionych ludzi, zmierzających w jednym kierunku. Przechodząc przez ulice widzisz już "krakowskie ufo" i z oddali wita Cię zdjęcie kilku facetów. Zgrabnie zlewasz się z tłumem i z dość dużą ekscytacją wchodzisz tam, gdzie za kilkadziesiąt minut będzie drżała podłoga. Jest ok, nad głowami ludzi unoszą się chmurki myślowe z treścią "19 lat czekania i są", "byłem wtedy w Sopocie", "tyle kasy dałem, że jak nie zagrają trzech godzin to będzie lipa"...
Scenę zakrywa wielka zasłona z dwiema jedynie słusznymi natenczas literami "FF". Punktualnie wybrzmiewają pierwsze dźwięki Everlong. Już wszystko słychać, ale jeszcze nic nie widać. Wreszcie spada zasłona i pojawiają się chłopaki ze sprzętem oraz krzesło...tzn, tron i sam on, król Dave Pierwszy...raz od dziewiętnastu lat.. "Hello, I've waited here for you..." Od pierwszych chwil ludzie szaleją. Pierwszy fajny, choć oklepany, zwyczaj flagi. Płyta pięknie czerwona, trybuny ciut białe z zazdrości. To jedna z akcji, które zorganizowała grupa Foo Fighters Crew Poland - świetna robota! Hej, ludzie - myślę sobie - to dopiero pierwszy kawałek, zostawcie trochę energii na później. Wczorajszego wieczora nikt nie oszczędzał baterii a ładowanie trwało dobre dwie i pół godziny.

Na drugi ogień sprawczyni gipsowej nogi Dave'a - Monkey Wrench. Trzeci kopniak to Learn To Fly, podczas którego każdy latał po swojemu. Na kartkach z których robiliśmy flagę była instrukcja, jak złożyć samolot. Dzięki temu oraz dzięki resztkom naszego dzieciństwa, w Arenie zrobiło się po prostu zajebiście. Samoloty z rąk do rąk. Bliżej Grohl'a, dalej niego, ale wszystkie niosące te same emocje! Sam król na tronie miał przyklejony uśmiech, na zmianę ze swym bardzo groźnym wzrokiem ;) Co chwila przemawiał. A kiedy to robił, panowała idealna cisza. Próbował wytłumaczyć czemu tak długo nie było ich w Polsce. Stwierdził, że - ok - ostatnim razem kiedy u nas grali mieli tylko kilka pieprzonych piosenek. Przyjechali po tylu latach, by móc zagrać nie 60, nie 90 a całe genialnie 140 minut. Dave dobrze wspominał koncert w Sopocie oraz zespół przed którym grali. Niezły wehikuł czasu do roku 1996.
Dalej piosenki sypią się jak z wielkiego FForka: Something From Nothing - bardzo dobrze brzmiąca, gitarowo-perkusyjna uczta, The Pretender, aż po przyjemnie powolną wersję Big Me z kolejną akcją fanów - tym razem tysiące światełek wydobywających się z telefonów. Takie krakowskie "milky way". Fajnie też było poznać niewidzialną ekipę FF, kolejno zostali przedstawieni i wrzuceni na telebimy - totalni luzacy!

Drugim utworem spod znaku Sonic Highways było Congregation - mnie do prawdziwego "zgromadzenia" brakowało kilku osób... Troszkę zabrakło też innych "płynnych" dźwięków z najnowszej płyty. Nowe mieszało się ze starym. Learnig to Walk again niejednokrotnie podniosło Dave'a z tronu. Mocno energetyczne minuty, z popisami (nie tylko perkusyjnymi) Tylora Hawkinsa, który zabawił się w Freddka i jak niegdyś król na Wembley intonował nam śpiew. A jego dialogi z Davem - mistrzowska dawka humoru. I chociaż tron jeździł po wybiegu, widać że Grohla roznosiło. Mimo trudności z poruszaniem, nie miał problemu z poruszeniem innych.
Chyba najbardziej, prócz kawałków z Sonic Highways, czekałam na My Hero. No i kurczę opłaciło się, a do tego tłum śpiewający te dwa wersy zmiótł system. Trochę wkurzałam się na samą siebie, że ciągle uwieczniałam momenty, ale bez nich w mojej podręcznej pamięci zegarkowej byłoby po prostu źle.


Te ponad dwie godziny wypełniły jeszcze starsze kawałki jak This Is A Call czy Breakout. Wcale nie zleciały szybko, Foo Fighters pozwolili nam się delektować. A skoczne Skin And Bones z akordeonowym akcentem na długo zostanie w pamięci.

Ciężko jest mi sobie wyobrazić co dzieje się na koncertach, gdy ten czarujący, długowłosy o niezniszczalnym głosie człowiek biega po scenie bez gipsu czy tam buta ortopedycznego, skoro i z nim dał konkretnego czadu. Dlatego...następnym razem też trzeba będzie tam być. Gdziekolwiek jest tam :)