wtorek, 29 stycznia 2013

Mela Koteluk - jasnowłosa, śpiewająca nadzieja!

Czasem tak się zdarza, że jutro się nie udaje. Ale wtedy zawsze w pogotowiu jest wczoraj. Zatem dziś będzie o wczoraj a właściwie o zaległym koncercie, który pewnej listopadowej soboty przyniósł wiele szczęścia pewnej grupie ludzi z... Z tego miasta, w którym 24 h/dobę jada się smog. Kraków i Mela Koteluk (przez mego męża uroczo nazywana Melą Koteliuk - nie wiem czemu ale fajnie to brzmi).

Sprawa właściwie toczy się zawsze tak samo: pada hasło "koncert" no i od czasu do czasu udaje nam się być częścią czegoś magicznego, dwóch godzin wypełnionych nadzieją i refleksją niesioną w każdym dźwięku piosenek. Magia dzieje się w ciekawym klubie Forty Kleparz. Gra support, niby fajnie ale wszyscy czekają na rewelację ostatnich paru miesięcy. Właściwie publiki jest tak wiele, że z małym trudem udaje nam się stanąć na szarym końcu sali, w uroczym towarzystwie konsolety i setlisty tamtejszego wieczoru. Przed nami stoją naprawdę wysocy ludzie więc nogi i głowa pracują. Gdy tylko na scenie pojawia się zespół, uruchamia się aparat gębowy oraz reszta tego co zwą ciałem. Piosenka za piosenką, dwa genialne covery, miłe rozmowy pomiędzy, sięgający głębiej niż zwykle głos, budzący...nadzieję! Tak, bo Mela Koteluk kojarzy mi się z ciepłem, które promieniuje. A najwięcej nadziei niosą teksty. To prawdziwa skarbnica, każdy znajdzie tam coś dla siebie, odpowiedź na najdziwniejsze pytania świata, nawet te o drzewach. A publiczność na koncercie tych ostatnich nie przypomina wcale. Choć przez pewien czas można było się solidnie rozkołysać, wiał dobry wiatr. I takie zostawił także wspomnienia.

W trakcie koncertu okazuje się, że jesteśmy najliczniej przybyłymi Melomaniakami w całej Polsce. A to miłe :) I tak przychodzi nam się rozstać ale przecież nie smucimy się, bo Mela niejeden jeszcze raz nas odwiedzi. Pewnie na wiosnę albo w styczniu, albo chociażby jutro. Ups, jutro odwołane :))) Do następnego!

Posłuchajcie tu :)

środa, 16 stycznia 2013

Rodzina trzech literek T.

Jak ciężko jest zacząć pisać na nowo osobie, której drugie imię brzmi: 'słomiany zapał'... A może to pierwsze imię? Nieważne. Ważne, że dziś będzie o trzech uroczych literach T, oficjalnie The Temper Trap. Taki sobie australijsko-brytyjski zespół, o którym już miałam pisać z okazji rewelacji 2012 roku. Nie byłoby w tym zespole nic szczególnego, gdyby nie to, że większość (jeśli nie wszystkie) ich piosenki są dla mnie przebojami. Właściwie na każdy czas: by potańczyć, by pośpiewać i robić tysiąc innych rzeczy na które akurat wtedy ma się ochotę, bez "drżących rąk".
Aaa właśnie, jaki tytuł bym sobie nie przypomniała to jest świetny:  przejmujące 'Trembling Hands', uświadamiające przy każdym odsłuchu przesłanie tytułowe 'Need Your Love', narastające pięknem 'Sweet Disposition', wwzruszające 'Miracle' i 'I'm Gonna Wait'. W końcu 'Love Lost' z ciekawym teledyskiem, okropnie wkręcające się 'Rabbit Hole', 'Fader'... I jak tak wymieniam to oczywiście próbuję sobie przypomnieć od którego kawałka się zaczęło... Żarówka... Świeci!
Oczywiście piosenki dali usłyszeć niezmiennie ci sami "dobrzy ludzie", bez których oj świat byłby naprawdę ubogi. A wszystko rozpoczęło niewinne 'Need Your Love', ale co ciekawe, nie w swej pierwotnej wersji tylko w mocno wciągającym do środka mixie...https://soundcloud.com/the-temper-trap/need-your-love-rac-mix.
A później wspomniane 'drżące ręce' i zaczęło się węszenie i odkrywanie więcej, więcej... Ba, rozpoczęło się oczekiwanie na koncert. Ale także na powiew nowości. Taka oto krótka historia miłości do 3 literek T. Uwielbiam, trzymam za rękę i nie puszczę!