Niedziela to fajny dzień na koncert. Wiadomo - rodzinna atmosfera ;) Tak też było w zeszłą niedzielę, 15 grudnia w Klubie Kwadrat. Do Krakowa przybyli Indios Bravos oraz Lorein. I w tym poście naciskać będę Lorein, bo chyba drugi raz w życiu poszłam na koncert ze względu na support - ach te nazwy :)
Parkujemy samochód - tak, tak - urocza, brudnoniebieska strzała wbiła na kwadrat! W dłoniach trzymamy piękne bilety do muzycznego Monoświata. Cztery pary dłoni witają się i wchodzą do środka, bo w Krakowie w ten czas pi.... jak w kieleckim ;) Jest jeszcze trochę czasu więc wypada się rozgrzać w oczekiwaniu na pozytywne dźwięki. Ustawiając się w nieidealny kwadrat, obserwujemy wejście idealnego muzycznie czworokąta - o nie, to chyba nie brzmi dobrze - za to oni brzmią rewelacyjnie i słychać to już od pierwszej nuty. Możemy pobujać się przy takich utworach jak "Krótkowzroczność", "Świat Rzeczy", "Milkyway", "Biała Ściana", "Bose Cienie". Panowie zgrabnie poruszają się po, zdaje mi się, malutkiej jak na ich potrzeby scenie. Są pełni energii i oddają ją zgromadzonym. Ludzie za mną szaleją - zwłaszcza męska część. Słyszę tylko jak krzyczą: "no, ludzie, bawić się!", "na koncercie najważniejsza jest interakcja z zespołem", "koniec? dopiero się rozkręciłem" :)
Między wyśpiewywanymi słowami szczerze uśmiecha się do nas Lanietz - wokalista zespołu, człowiek "czerwona tenisówka". Obok LaDy - ledwie mieszczący się w tym naszym małym Krakowie podczas podrygów Lanietza ;) Z drugiej strony za sterami perkusji Tomek, obok niego władca gitary basowej - Jabber. Poczwórna emisja talentu, ciepła i mocy. Co jest fajne i najcenniejsze w piosenkach Lorein? To, że muzyka jest po porostu idealnie wyważona. Można poskakać, ale jest też czas na zamyślenie, słysząc teksty piosenek, niejednokrotnie ciut smutne, ale za to bardzo prawdziwe. Dzięki nim można zrozumieć więcej.
Przychodzi czas na zwiastun nowej płyty, która ma się ukazać wiosną 2014 roku. "Pozytywny" kawałek na zawsze będzie kojarzył się przyjemnie. Choć jak już kiedyś tu pisałam, ma w sobie pewien niepokój, to te przestrzenne gitary i pierwszy dźwięk, który kojarzy mi się z hamującym pociągiem zawsze rozbrajają. A jeśli do tego jeszcze muzycy podczas koncertu okraszą piosenkę historią i pozdrowieniami dla odpowiedniej osoby to brak słów. Mega miłe chwile.
Fajnie było też usłyszeć cover James'a - "Say Something" - zespół zażartował, że to jedyna dobra piosenka tego wieczoru, bo nie jest ich. Nawet braku humoru nie można im zarzucić! Aha - chórki fachowe - i te na scenie i te z głębi sali. Koncert kończy się nową piosenką, dla bezpieczeństwa nie zdradzę nawet tytułu ;)
Myślałam, że koncert w połowie grudnia w ogóle nie ma szans na powodzenie. Że śniegiem zasypie Kraków, że gorączka przedświąteczna nie pozwoli. Nic z tych rzeczy, udało się i całe szczęście bo to było piękne zamknięcie koncertowego 2013 roku. Dzię-ku-je-my.
p.s. Jabber wybacz ucięcie!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz