Późna jesień. Czas chorób, zarazków i ton zużytych chusteczek. Damska część jak zawsze gotowa na koncert. Dwie godziny przed - męska kapituluje. Człowiek z gorączką zostaje w domu. Dwie godziny to w sam raz by dostać się do Klubu Studio. Ok.
Autobus o czasie, tramwaj również, trzeci środku transportu - no naprawdę, 10 minut spóźnienia to nic, zwłaszcza gdy chce się jeszcze sprzedać bilet na koncert, który zaczyna się za (!) 15 minut - dzięki... Zaczynam szeptać pod nosem, sama do siebie a może raczej do kierowcy. Gdyby tak spojrzenia innych podróżujących mogły przyspieszyć jazdę to byłabym o 15 ;) tylko spokojnie. Zmierzam do Studia, kilkunastoosobowa kolejka, ale jakoś nikt nie chce kupić biletu. Nagle odzywa się uśpiony głos mojej kreatywności: stań przy kasie, stań przy kasie! Nie minęły trzy sekundy a bilet wylądował u przemiłej pani - no kto by nie chciał za niższą cenę - ech bizneswoman ze mnie żadna ;)
Ludzi jest niesamowicie dużo. Tłum w kolejce do szatni, towarzystwo solidnie rozgrzane. Spotykam ekipę i zajmujemy miejsce. Wiadomo - pierwszy rząd zarezerwowany dla szesnastek, drugi dla siedemnastek, trzeci dla osiemnastek... co to oznacza? Ano to, że musimy się zakręcić koło końca sali ;)
Rozpoczyna się koncert. Zespół się stroi, Dawid za sceną pewnie też, ale nareszcie wbiega, z powerem wybrzmiewa pierwszy kawałek. Dawid wita się z publicznością. Robi to tak jak tylko on potrafi. Przyznaje się, że ma stan podgorączkowy, że może zemdleć i zapowiada piosenkę o prostokątach ;) Okazuje się, że ciut chory człowiek daje od siebie dwa razy więcej. W kolejnych utworach pięknie bawi się głosem, tworząc stare piosenki na nowo. A to nowe jest piękne :) Między melodiami jak zwykle zabawia nas swymi wywodami, rozbrajającymi pytaniami z cyklu: "fajny koncert co nie?" Wyśpiewuje bardzo spokojnie "And I" a z instrumentów towarzyszy mu jedynie gitara. Na końcu sam oznajmia, że taka wersja powinna pojawić się na płycie. Rację ma ten pan :) Słowa refrenu piosenki "!H.a.p.p.y!" mówią tego wieczoru jakby więcej...niestety. Jest czas na "Vitane". Na połączenie "Bridge" między Krakowem a Łodzią ;) Nie brakuje również najbardziej Strokes'owego "No". I tylko części drugiej jakoś nie słychać, a to po "Elephant" mój ulubiony kawałek.
Słoń zawsze rozwala na małe kawałki. Ludzie obok całkowicie zabujani. Czas biegnie zdecydowanie za szybko. Nastaje koniec, ale zespół wraca na bis. Mamy okazję usłyszeć m.in. cover zespołu The Veils. Panowie znikają, ale pojawiają się na drugim bisie - a co - "nie ma, że gorączka" - mówi sam Dawid :) i daje z siebie jeszcze więcej niż dotychczas.
Piękny czas. Fajnie widzieć, że człowiek z potrójną platyną to ten sam człowiek, który śpiewał piosenkę Legenda w telewizji parę lat temu. Ups, napisałam o potrójnej platynie? Dawid pewnie zemdlał...;)
Ciekawa relacja!
OdpowiedzUsuńBardzo żałuję, że z powodów finansowych nie mogłam zobaczyć Dawida w październiku w moim rodzinnym Poznaniu. Bardzo żałuję. Każdy, kto widział go w trasie mówi jedno - znakomity. I bardzo, bardzo żałuję.
Pozdrawiam
lazurowaprzestrzen.blogspot.com | bezdechegzystencji.blogspot.com
P.S. Jakimś przypadkiem trafiłam tutaj do Ciebie. Weszłam w źrodła ruchu siecowego i zobaczyłam link do Twojego bloga, a teraz patrzę na praw o i co widzę - link do mojego bloga, wow! Dziękuję Ci bardzo.
OdpowiedzUsuńLubię Twój blog. A ile smaczności stamtąd już wzięłam - ostatnio chociażby DIIV - świetne!
UsuńAh! Jakbym wiedział, że były takie problemy z początku to może bym się wybrał... Jak zwykle bardzo ładna relacja ;) No i mam nadzieję, że kiedyś uda mi się usłyszeć to "Vitane" na żywo ;)
OdpowiedzUsuńMusimy dopracować ścieżki komunikacyjno-informacjne ;)
Usuń