Jest taka zasada, że im dłużej się na coś czeka, tym bardziej to coś smakuje. Tak, będzie o smaku dźwięków - zapachy już ktoś przerabiał ;) Wreszcie jest z nami najbardziej wyczekiwana na świecie EPka z coverami zespołu L.Stadt pt. "You Gotta Move". Czekanie na nią było niczym wysiadywanie najdźwięczniejszego jajka we wszechświecie. Zwłaszcza, że Panowie podali jakiś rok temu okrągłą, niezidentyfikowaną przystawkę. Kawałek "U.F.O." zawrócił w głowie każdemu, kto sobie na to pozwolił. Kiedy w miarę upływu czasu pojawiały się kolejne piosenki to wiedziałam, że ten hołd złożony muzyce z Teksasu, walka o wszelkie prawa do piosenek, przysłowiowy "casting" w domu syna Townes'a Van Zandt'a, w roli głównej z Łukaszem Lachem miał wielki sens. I cenię sobie muzyków za uparte dążenie w realizacji smacznego dania głównego.
Dobrze pamiętam moment, w którym pierwszy raz usłyszałam "Come Away Melinda". Potem odsłuchiwałam go jeszcze 5678 razy. I tak, jeśli ktoś do mnie dzwoni, mój telefon "mami" :)
Myślę sobie, że "You Gotta Move" jest do zjedzenia na raz. Teraz, za pięć i dziesięć lat. Razem z kołyszącym "Leather and Lace", uroczo trzeszczącym "Waiting 'round to Die" i mistrzowskim "Take Care", który na żywo zyskuje jeszcze bardziej.
Czekam z niecierpliwością na trasę koncertową promującą EPkę. Jestem w stanie polecić nawet teatr w Krakowie, w którym taki koncert brzmiałby idealnie ;) Aaa i czekam na wersję plakatową fenomenalnej okładki - moja ściana codziennie patrzy taki pustym wzrokiem.
Tradycyjnie - powodzenia!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz