poniedziałek, 1 lipca 2013

Dawid Podsiadło, czyli historia o tym, jak spotkały się dwa koty.

"Stoi samotna pompa, w ulicy Chryzopompa..." - tak śpiewa Grzegorz Turnau. Stoi w Krakowie, tyle że nie samotna. Jest letni, dość chłodny niedzielny wieczór. W powietrzu unosi się zapach resztek jaśminu. Planty świecą pustkami. A w towarzystwie ciut pochmurnego nieba i szumiących drzew, mając za sąsiada Teatr Juliusza Słowackiego, swój koncert rozpoczyna Dawid Podsiadło. Większość publiczności siedzi grzecznie na stołeczkach niczym na przedstawieniu. Właściwie na kilkanaście minut przed koncertem miejsca nie ma zbyt wiele. Jednak ostatnią deską ratunku dla 6 osób okazuje się krawężnik tuż pod sceną. Bomba!

Na scenę wchodzi zespół, po chwili wbiega sam on, król słowa, mistrz dowcipu i bóg głosu - Dawid. Koncert rozpoczyna piosenka pt. "Jump". Pierwsze dźwięki pozwalają nam zrozumieć, że dalej będzie już tylko piękniej... o ile nic muzyków nie zaskoczy ;) Kończy się pierwszy utwór, Dawid wita się z nami po swojemu, po cudownemu swojemu. Wystarczą dwa słowa by nawiązać kontakt. Jak się jednak okazuje, by go utrzymać potrzeba 4 minut uroczej "gadaniny", jaką na zawołanie posiada ten pan. Gdy wybrzmiewa początek "Trójkątów i Kwadratów", perkusiście coś nie gra, dosłownie. Jest zatem czas, by opowiedzieć o życiu, bo Dawidowi, jak sam przyznaje, wychodzi to dobrze. Problemy technicznie zostają rozwiązane raz dwa i z uśmiechem na twarzy pozostałym po scenicznych żartach znów możemy cieszyć się świetnym głosem oraz wąchać dźwięki instrumentów.


Przychodzi kolej na "Vitane". Dawid postanawia nam wyjaśnić o co tak naprawdę chodzi w tym tytule, bo takie słowo nawet nie istnieje. Do tego jest grupka osób, które zainteresował ten tytuł. I tak dowiadujemy się, iż w pierwotnej wersji piosenki wszystkie zwrotki zaczynały się od zwrotu: "Every now and then I wonder..." Szukając więc pomysły na tytuł, Dawid zebrał w całość pierwsze litery każdego z wyrazu i tak powstało Enatiw. Ok, ale co dalej? Ani to brzmi, ani nic nie znaczy. Jak się okazuje, czasem wystarczy spojrzeć na słowo z ciut innej perspektywy, zboczyć trochę w lewo, sprawić by brzmiało - zangielszczyć i powstaje urocze słowo "Vitaine". Samo słowo to coś, ale piosenka dopiero oddaje ten cały zabieg słów.

Po piosence "z własnego słownika" jest czas na "!H.a.p.p.y!". Wokal wisi nade mną, światło ze sceny bije po oczach, zasłaniając twarz Dawida, ale bujna czupryna nakreśla kształt. Pozdrowienia dla szamponu :)
Przy "No" większość z nas już się solidnie kołysze. Toż to najbardziej "Strokes'owa" piosenka - wypadałoby zatańczyć. Do tego namawiał sam Dawid. My, ludzie z krawężnika koncertowego bardzo chętnie, ale...te krzesełka, ta siedząca na stołkach drętwość - no nie da się, bo zasłaniać to grzech.
Słuchając bardzo akustycznie osobistego "Bridge", niczym nie zwodzeni przechodzimy śmiało w piękne "And I". To od początku był najmocniejszy punkt płyty Comfort and Happiness. Słuchając żywych kawałków wybieram dwóch innych faworytów, ale o tym za chwilkę.
Mamy okazję usłyszeć także utwór "Tea", który jest, a tak naprawdę go nie ma, gdyż nie wchodzi w skład tej już platynowej płyty. Słuchałam go pierwszy raz i od razu poczułam smak drugiego albumu. Smaczny a może nawet smaczniejszy? "I'm searching" wprawia mnie w lekki stan rozkojarzenia koncertowego. Jest tak jak w tekście: "Close your eyes and dream...that you are free".

Przychodzi czas na moją drugą ulubioną piosenkę z płyty. "Elephant" wpędza mnie w trans. Patrzę na Dawida. Kurczę, ten facet oddaje całego siebie na scenie nam. Jest szczery do granic. Nie zostawia nic dla siebie, podaje na tacy najlepiej przyprawione dźwięki i pozwala zabrać - że też nie wzięłam żadnego większego pojemniczka niż moja głowa! ;) I to jest szczyt koncertu. Mistrzostwo! Nie mija pięć minut a na muzyczne podium zaprasza mistrz numer 2. "No Part II" - odpływam. Oczy zalewa powódź, czasem tylko spojrzę na Dawida i zobaczę Jima Morrisona. Mmm.... Uczta.
"No Part II" weszło w skład uroczego bisu, podobnie jak "Trójkąty i Kwadraty" w akustycznej wersji, już na pożegnanie. Niestety gwiazdy nie formowały tego wieczoru figur geometrycznych, choć sam Dawid uparcie ich szukał, wpatrując się w niebo. Mimo to, był to świetny, imieninowy wieczór z cyklu 2w1: prócz potężnej dawki dobrego brzmienia również działka humoru połączonego z dystansem, takim jaki nie zdarza się często :)





Koniec...koncertu. Czas na miłe spotkanie po koncercie. Dawid dzielnie staje w kąciku i rozdaje podpisy. Z każdym zamienia słowo. Takie zwyczajne, ciepłe. Jest nawet "ściskańsko" :) no i zdjęcia. Spokojnie stajemy na końcu kolejki. Szczęściarzami zwą się ci, którzy trzymają w ręku płytę, gotową i czekając na złożenie podpisu - dziękuję Magda! Podchodzimy do Dawida, trzymam w ręku swą płytę ale najpierw składam dzięki za "Elephant" i "No Part II". Podpis jest? Jest! Zdjęcie jest? Jest! Kot jest....? :)




Dzięki za kota. Do zobaczenia w październiku!




1 komentarz:

  1. ok... now we're more regreting that we haven't been there... Pity not only because of music, but also cause Dawid had to stand without our taboret ;)

    OdpowiedzUsuń