Ten tydzień spędziłam pod hasłem: zabawmy się na koncertach, na których prawie stoimy/siedzimy na scenie z muzykami. Dziś dla zrównoważenia wczorajszych podskoków miałam okazję być na koncercie grupy UL/KR. To grupa z Gorzowa tworząca niezłą muzykę za pomocą gitary i szczypty elektroniki. Ale od początku....
O zespole dowiedziałam się poprzez radio. O koncercie powiadomili dobrzy ludzie. Zamieszanie miało miejsce na krakowskim Kazimierzu w Magazynie Kultury. Miejsce urocze, jednak bez zasad ;) Razem z dwoma muzycznymi duszami przybyłyśmy na 'miejsce muzycznej zbrodni'. Ludzi nie było wiele. Część siedziała na stołkach, porozrzucana po sali, część po prostu na podłodze. Chciałyśmy usiąść między zebranymi ale przemiła pani oznajmiła, że jednak nie można zagracać tak przejścia i żebyśmy sobie usiadły na dechach albo gdzieś - nie no świetnie! Wdech, wydech - tkliwi nihiliści itp. :) Naszym oczom ukazał się zupełnie pusty, okrągły stół, właściwie przy scenie a nawet na. Wygodne ratany z poduszkami, wokół przeróżne dziwne rekwizyty, zastanawiające fotele, starodawne rowery - prawdziwy magazyn kultury! Panowie wchodzą na scenę. Ta jest wyścielona dywanem oraz minimalizmem. Jest gitara i inne sprzęty potrzebne do sterowania tym wszystkim. Czego trzeba więcej? Wydaje się, że po wczorajszej dawce perkusji i bębnów, niczego. To co jest wystarcza w zupełności. Słychać to co trzeba czyli dobry głos, fajną gitarę i to wszystko co wypełnia każdą piosenkę - bulgoczące bagna! Kolejne doświadczenie bliskości z muzykami pozwala mi dostrzec łzy na twarzy wokalisty.... Nie, to nie łzy - to krople potu! W Magazynie jest tak duszno, że można się unieść. Ludzie ratują się alkoholami typu strong :) Jednak to nie zniechęca panów, grają po swojemu, dokładnie tak jak zaplanowali. Siedząc właściwie za sceną i przypatrując się wokaliście, zastanawiam się czy da się jeszcze krócej zawiesić gitarę na pasku i czy jest to wygodne? :) Widocznie tak. A na pewno jest to dokładnie wymierzone, by w sekundę przemieścić się metr dalej, nie zahaczając o kabel, mikrofon i trafić w magiczny przycisk, który sprawi, że piosenka stanie się idealna. Teksty piosenek nie są optymistyczne. Mimo to, słuchając można się do siebie uśmiechnąć. Zostawiają także słuchaczowi pole do rozmyślań, o to chodzi. Słuchamy piosenek: "Anonim", "Magia", "Piekło". Kolejne "łzy" spadają na dywan. Przydałby się jakiś "Cienki lód, po który można się czołgać". Wszystko ma swoje miejsce i czas. Jest czas na bis. Panowie mają specyficzny styl bycia/grania i tak żegnając się oznajmiają: do zobaczenia za 3 lata a może więcej! A po wszystkim znikają w tłumie...
Magia to jest dobre słowo, które określi niespełna godzinę spędzoną z multiistrumentalistami z UL/KR. A panom należy się wielki plus za to, że potrafią stworzyć świetne piosenki w ojczystym języku, brawa! Tym, którzy będą mieli okazję być na koncercie w przyszłości gorąco polecam - ciekawe przeżycie. Oby wrócili wcześniej niż za 3 lata.
p.s. dotykałam gitary :) a poniżej osławiony dywanik.
piątek, 26 kwietnia 2013
czwartek, 25 kwietnia 2013
Uniqplan! Co za energia!
Środek tygodnia, ciepły, wiosenny wieczór w krakowskim Rynku. Ludzie siedzą w ogródkach, jedzą fikuśne sałatki, piją niebiańskie drinki zupełnie nieświadomi, że parę metrów dalej za chwilę wybuchnie bomba....energii!
Jest taka jedna radiostacja, dzięki której jestem spokojna, że będę na bieżąco ze wszystkim rewelacjami muzycznymi, koncertami i to jest takie świetne uczucie, muzyka podana na tacy - cacy :) Ale do rzeczy. Nie wiem jak ludzie w innych miastach, ale my tu w Krakowie jesteśmy spragnieni koncertów na maksa i jak już ktoś przyjeżdża by dać koncert, to nie można w tym nie uczestniczyć! Trzeba być. Tak też się stało - z grupką pewnych kobitek, miałam okazję być na koncercie grupy Uniqplan. Koncert odbył się w Hard Rock Cafe i kto tam był, ten wie, że można się poczuć jak u siebie w salonie :) Takiego klimatu i energii, jaka tam się wytworzyła dawno nie czułam. Zespół wszedł na tę "wielką" scenę i zaprosił wszystkich do zabawy. To świetne przeżycie móc być tak blisko, dosłownie twarzą w twarz z muzykami. Z muzykami, którzy brzmią idealnie, co do jednej nuty. Rozumieją się bez słów, może przez te nuty, kto wie? Uniqplan to taki zespół z Polski, który gdyby wyszedł na scenę przed obcą, polską publiczność i zaczął grać, to większość ludzi stwierdziłaby: fajny, zagraniczny zespół! I to chyba jest duży komplement.
Ten bliski kontakt z zespołem pozwolił na dokładne wypatrzenie wszystkich szczegółów. Poza świetnym dźwiękami i rewelacyjnym głosem Michała Wojtasa można było zauważyć jak ci faceci są ze sobą zgrani! Na przemian szczęka opadała mi w dół i kiwałam z zachwytem głową, powtarzając w myślach - jacy oni są dobrzy! Wymienione spojrzenia z dziewczynami mówiły same za siebie. Odzew małej, bo małej ale jakiej publiczności również z każdą piosenką dodawał zespołowi i nam większego kopa! Słyszeliśmy "Halfway", "This Makes Sense", "Wilderness", "Freeland" ale także piosenkę - "Hero" (jeśli dobrze pamiętam), od której wszystko w zespole się zaczęło i grana jest w szczególnych momentach, czyli takich jakim był dzisiejszy koncert o czym pięknie i wzruszająco prawił pan perkusista :) A jak już zaczęli bębnić w te bębny - pełna profesja! Bujaliśmy się w rytm "Wanderlust", "One Day", "Stranger". Mijała godzina, zespół zapowiedział i zagrał ostatnią piosenkę i nastał koniec. Nie byłabym chyba sobą, gdybym nie skorzystała z tej bliskości i bycia na wyciągnięcie ręki. Po gromkich brawach i okrzykach zachwytu, grzecznie podeszłam i poprosiłam o setlistę. Udało się, mam! To pierwsza w moim życiu! Zespół się zmył, część ludzi także. Spoglądamy z dziewczynami na setlistę a tam w planie BIS. Zaraz, zaraz...jak to? Krzyczymy więc ile mamy sił: This makes sense, this makes sense! Zadziałało, panowie powracają i z dziką, jeszcze większą energią i siłą na bis grają "This Makes Sense". I kiedy sama skaczę i śpiewam a przy okazji patrzę na wokalistę, który uśmiecha się sam do siebie to czuję, że to naprawdę ma sens. Ta cała muzyka, przekaz, setki godzin prób, dzięki którym można przeżyć wspaniały koncert i naładować się pozytywnie na jakiś czas.
Kiedy setlista siedzi już grzecznie w mojej torebce, na HRC'owych schodach pojawiają się panowie z zespołu. Dziewczyny bez zastanowienia biorą kartkę i nastaje chwila podpisów i miłej pogawędki. W takich chwilach cieszę się, że jestem człowiekiem. Kot by nie powiedział nic! A tak można zamienić parę miłych słów. Świetny, idealnie muzyczny koncert, ciepła atmosfera, moc energii! Warto! Po wyjściu i podczas wędrówki do autobusu jest ten sam schemat: piosenki siedzą w głowie, analizuję, przeżywam wszystko na nowo. Czekam na maj, bo maj to dobry miesiąc :)
Jakby co, to wcale nie ja bębniłam na tych bębnach przed koncertem, że też instrument zawsze jest silniejszy ode mnie!
środa, 3 kwietnia 2013
Sivu z okazji 1000!
Policja, straż pożarna, pogotowie.... i blogowi stuknęło 1000 tzw. 'wejść'. Szkoda byłoby przejść obojętnie obok tego faktu, zwłaszcza, że jest taka jedna piosenka, która męczy mnie od kilku dni. Nie dość, że totalnie wciąga to przy okazji ma ciekawy teledysk. Wszystko za sprawą kawałka "Better Man" artysty pod pseudonimem Sivu. Niewiele o nim wiem, poza tym, że pochodzi z Wielkiej Brytanii. Mogę też wywnioskować, że jest młody. Ale piosenka, którą stworzył na pewno się ze mną zestarzeje.
Subskrybuj:
Posty (Atom)